TRINERGY TEAM – case study vol. 1

Rozpoczynamy cykl artykułów o zawodnikach trenujących w naszych barwach. Będziemy chcieli przybliżyć takich, którzy są w czołówkach list z wynikami zawodów, ale też takich, których celem jest tylko poprawienie własnego rezultatu, albo dobra, sportowa zabawa. Napiszemy o takich, którzy zaczynali z nami treningi, bez wcześniejszego kontaktu ze sportem, ale też o tych, którzy po rozpoczęciu treningów pod okiem naszych trenerów zanotowali duży progres. Będzie o mężczyznach, kobietach, ale też o naszych triathlonowych parach. Dzisiaj historia Roberta Dziobiaka, Macieja Jarzembowicza i Krzysztofa Pilarczyka.
 
ROBERT DZIOBIAK – rocznik 1978

POCZĄTKI
Jego kontakt z czynnym uprawianiem sportu skończył się wraz z ostatnią lekcją w-fu w szkole średniej. Jak i dlaczego trafił do triathlonu i jednocześnie do TRINERGY? Namówił go kolega, Michał Iwanow, który zainteresował się dyscypliną trochę wcześniej i trenował już z Olgą Kowalską. Pamiętam, że Michał któregoś dnia zaczął opowiadać, że jest taka grupa, że triathlon to bardzo fajna sprawa i że może bym spróbował. Na fali tej rozmowy spróbowałem i strasznie mi się to spodobało – wspomina Robert.
Początki nie były łatwe. Jeszcze przed decyzją o rozpoczęciu regularnych treningów, Robert kupił pierwsze biegowe buty i wyszedł pobiegać, żeby „zobaczyć”, jak to będzie. Po pierwszych 500 m musiałem się zatrzymać, bo wydawało mi się, że jestem bliski omdlenia. Wbrew pozorom ta sytuacja upewniła mnie w decyzji, że muszę coś ze sobą zrobić. Kilkanaście dni po tym pierwszym od lat biegu, czy może lepiej powiedzieć - próbie biegu, w październiku 2013 r. Robert trafił do TRINERGY pod skrzydła Olgi Kowalskiej. I co się okazało? Po pierwszych kilku tygodniach treningów był w stanie przebiec 10 km i to podczas zawodów. Zadebiutował w Biegu Niepodległości w 2013 r. Jaki miałem czas, nawet nie pamiętam, ale na pewno poniżej 60 min. Dla mnie to było coś niesamowitego, że w ogóle te 10 km przebiegłem.
 
P1040961

TRENINGI
Na treningi poświęcał ok.1,5 h dziennie. Na początku nie było to łatwe, bo trzeba było przeorganizować życie prywatne. Okazało się, że wygospodarować czas potrzebny na treningi wcale nie było tak trudno. Dało się to pogodzić z obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi.  Zamiast siedzieć przed TV, jak do tej pory, szedłem na trening. Tak się w to wciągnąłem, że nawet większość moich prywatnych rozmów z rodziną, czy ze znajomymi zaczęła dotyczyć treningów i triathlonu. Motywacji Robertowi nie brakowało, a napędzały go postępy, jakie robił, głównie w bieganiu. Na basenie było gorzej, tam tego progresu nie było widać tak wyraźnie. Bałem się treningów pływackich, nie sprawiały mi one takiej radości, jak biegowe. Pewnie dlatego, ze pływałem tylko żabką i z pływaniem triathlonowym nie miało to wtedy nic wspólnego. Najpóźniej zaczął treningi rowerowe. Ponieważ jest wysoki, miał problem z zakupem odpowiedniego sprzętu, ale w lutym 2014 r. rozpoczął pierwsze jazdy. Najpierw na trenażerze, później już na szosie. Jak siadłem na rower, musiałem najpierw sobie przypomnieć, jak jeździ sie na dwóch kółkach. Do pierwszego startu było jeszcze 3 miesiące. Do ciężkiej pracy napędzało Roberta jeszcze coś. W stosunkowo krótkim czasie schudł 20 kg, czuł się coraz lepiej. Widziałem, jak bardzo zmienia się moje ciało. Czułem się zdrowo, co potwierdzały wyniki badań. Zanim wstałem z przysłowiowej kanapy, miałem problemy z cholesterolem, a i inne wyniki też pozostawiały wiele do życzenia. Nagle wszystko wróciło do normy.

PIERWSZE STARTY
Pierwszy triathlonowy start Roberta był w Piasecznie w maju 2014 r. i to od razu na dystansie 1/4 IM. Bardzo dobrze, jak na moje możliwości poszedł mi etap pływacki. Pamiętam, że jak wyszedłem z wody, trener Olga zapytała, gdzie schowałem płetwy, więc dla niej to też musiało być zaskoczeniem. Na mecie była wielka radość, że dałem radę. Że pokonałem taki dystans, te trzy dyscypliny. Od razu wiedziałem, że chcę więcej, że chcę walczyć dalej i triathlon TO JEST TO.
Życie szybko zweryfikowało te plany. Na szczęście tylko na jakiś czas. Okazało się, że Robert ma problemy z kręgosłupem. Problemy nie były wynikiem uprawiania sportu, bo specjaliści stwierdzili, że kręg, który był źródłem dolegliwości, był uszkodzony już od długiego czasu. Wcześniejszy tryb życia Roberta, jego budowa ciała i duża waga były przyczyną stanu chorobowego. Sport być może przyspieszył bolesne objawy, ale na pewno nie był przyczyną. Za kilka, czy kilkanaście lat i tak skończyłbym na stole chirurgicznym – bez cienia wątpliwości stwierdza Robert. Ból pojawił się już w połowie letniego sezonu, tak że musiał zrezygnować z zaplanowanych na sierpień dwóch startów. Praca z rehabilitantem nie przynosiła ulgi. W końcówce września dostałem niedowładu nogi i operacja była potrzebna niemal natychmiast. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę nie wrócić do triathlonu. Wręcz przeciwnie. Mówiłem sobie, że im wcześniej zacznę rehabilitację i im bardziej się do niej będę przykładał, tym wcześniej wrócę do treningów.. I rzeczywiście już po 2,5 miesiącach Robert wrócił do pierwszych treningów. Najpierw tempa były bardzo wolne, ale po 2 miesiącach wróciłem do takich intensywności, jakie miałem w najlepszym okresie. Ale treningi po operacji były bardzo frustrujące. Denerwowało mnie, że tempo biegu było 6min./km, a nie o minutę lepsze. Lewa noga była bardzo osłabiona. Do tego stopnia, że nie mogłem na niej zrobić więcej niż trzy wspięcia na palce. Teraz wróciłem już do jazdy na rowerze, tu nie ma żadnych problemów. Z pływaniem też, a nawet mam wrażenie, że jest lepiej niż przed operacją.
 
P1040978

PLANY
Głównym startem Roberta w zbliżającym się sezonie ma być debiut na dystansie 1/2 IM podczas IRONMAN 70.3 w Gdyni. Plan – „złamać” 6 h. To jest marzenie. Gdyby nie było kontuzji i operacji, to o taki wynik byłbym spokojny, ale teraz muszę to traktować jako marzenie – przyznaje Robert. Wcześniej będą dwa starty. W Brodnicy i Nieporęcie. Chcę wrócić do pełnej formy przed pierwszym startem, dlatego zdecydowałem się na rozpoczęcie startowego sezonu dopiero pod koniec czerwca. To ma być przetarcie i ponowne oswojenie się z atmosferą zawodów przed głównym startem w Gdyni.

OKIEM TRENERA
Olga Kowalska, trener Roberta ceni w nim pełne zaangażowanie w trening. Jest bardzo systematyczny. Muszę przyznać, ze wykonuje 90% treningów. Interesuje go, po co są poszczególne jednostki treningowe, dlaczego musi trenować tak, a nie inaczej. Widać, że dużo myśli o tym, co robi. W ubiegłym sezonie zaczął osiągać już bardzo przyzwoite wyniki, biorąc pod uwagę to, z jakiego zaczynał poziomu. A to, jak bardzo zaangażował się w powrót do sportu po kontuzji i operacji, może być przykładem nawet dla profesjonalistów – mówi trener Olga.
 
MACIEJ JARZEMBOWICZ – rocznik 1982

POCZĄTKI
Ze sportem był związany od zawsze. Było taekwondo, były zapasy, grywał w piłkę nożną, ale wszystko oczywiście amatorsko i nigdy nie miał kontaktu z dyscyplinami wytrzymałościowymi. Skąd zatem pomysł na triathlon? Wszystko zaczęło się prawie rok temu na Garmin Iron Triathlon Piaseczno, na który wybrał się jako kibic. Zrobiło to wszystko na mnie ogromne wrażenie. Gdy zobaczyłem ten młyn w wodzie, wiedziałem, że ja też chcę tego doświadczyć. To był taki bezpośredni bodziec. Później już wszystko potoczyło się błyskawicznie. W Piasecznie w oczy rzucały się stroje startowe TRINERGY, kilku zawodników było na podium, więc następnego dnia, w poniedziałek, wykonałem telefon do Olgi Kowalskiej, a ona skierowała mnie pod opiekę Tomka Kowalskiego. I tak to się zaczęło. Tomkowi na początku powiedziałem, że za kilka lat chcę wystartować w IRONMAN, Tomek powiedział OK i zaczęliśmy.

TRENINGI20140831-DSC_0463
Już od grudnia 2013 r. Maciej zaczął trochę biegać. Brał przykład z żony Agaty, która zapoczątkowała bieganie u nich w rodzinie. Biegająca żona pewnie jest w stanie wybaczyć więcej trenującemu mężowi, więc pogodzenie życia zawodowo-osobistego z treningami w jego przypadku jest chyba trochę łatwiejsze.
Początki treningów triathlonowych były ciężkie. Maciek pochodzi z Mazur, z wodą był związany od dziecka, więc pływaniem się bardzo nie martwił. Gdy wszedłem do wody na pierwszym treningu, od razu pojawiło się mnóstwo uwag trenera. A wydawało mi się, że umiem pływać. Okazało się jednak, że technika pływacka jest mi obca. Wszystko na początku było trudne. Te metry, które trzeba było przepłynąć, prawidłowe oddychanie. Wszystko, wszystko było trudne. Do tego doszły już poważne treningi biegowe, które z moim wcześniejszym truchtaniem nie miały wiele wspólnego.

PIERWSZE STARTY
Mimo że trening triathlonowy zaczął dopiero w czerwcu, jeszcze w tym samym sezonie chciał wystartować w pierwszych zawodach. Wybór padł na dystans 1/8 IM podczas zawodów w Mrągowie. Ten start to był niezły szok i stres. Pierwsza sprawa pływanie. Jak to przetrwam? Później, co robić po wyjściu z wody? Jak zdjąć piankę? Obawa, żeby nie wsiąść na rower przed linią strefy zmian. Mnóstwo stresujących chwil, jak na debiutanta przystało. Trzy miesiące treningów z Tomkiem Kowalskim już zaczęły przynosić rezultaty. Wstydu nie było, nawet zająłem miejsce w środku tabeli - mówi o pierwszych zawodach.
Skoro został 20140831-DSC_0475triathlonistą, stwierdził, że chce być też maratończykiem. Postanowił jeszcze we wrześniu, na koniec swojego pierwszego sezonu, wystartować w Maratonie Warszawskim. To co mnie spotkało w trakcie tego maratonu, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. To był straszny wysiłek fizyczny. Od 30 km. zaczął się koszmar. Książkowy przykład „ściany”. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Widziałem ludzi siedzących na chodnikach wzdłuż trasy i miałem wielką ochotę do nich dołączyć. Strategia na bieg była przygotowana starannie. Miał być wynik w okolicach 3:45, ale okazało się, że strategia strategią, a życie napisało swój scenariusz na ten bieg. Wydawało mi się, że realizuję strategię, pilnowałem tempa, picia, jedzenia, ale mnie odcięło w pewnym momencie i walczyłem już tylko o przetrwanie. Na mecie zegar pokazał 3:57:39. Maciek sam doszedł do wniosku, że ten start to był duży błąd. Zresztą długo dochodził po nim do normalnej dyspozycji. To nie był jeszcze czas na maraton. Przez te kilka miesięcy jeszcze nie stałem się takim biegaczem, żeby w takim tempie pokonywać tyle kilometrów za jednym razem. Z maratonów wyleczyłem się chyba na długi czas.
Po maratonie przyszedł czas na pobicie rekordu życiowego na 10 km. Maciek zrobił to trochę nietypowo, bo w biegu rozgrywanym na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu. Na trawiastej trasie, zrytej końskimi kopytami pobiegł swoją najszybszą „dychę”. Sezon kończył z czasem 44:21 – kilka minut lepszym niż z asfaltowych biegów z wiosny 2014 r. Już w tym roku "wybiegał” kolejną życiówkę. Tym razem na 15 km.

OKIEM TRENERA
Maciek, jak większość amatorów, żongluje pracą, obowiązkami rodzinnymi i treningami. Nie jest mistrzem systematyczności, ale jest w tej bardziej systematycznej połowie. Ma trochę służbowych wyjazdów, więc pracujemy dość elastycznie, dopasowując treningi do wyjazdów itp. Trzeba go hamować, jeśli chodzi o dystans. Chciał pobiec maraton bardzo mocno, potem musiał pauzować z powodu okostnej. Mam nadzieję, że wyciągnie z tej przygody wnioski. Robi postępy, widać to dobrze w bieganiu, gdzie w ciągu pól roku poprawił się z 1h22' na 1h07' na 15km – charakteryzuje swojego podopiecznego trener Tomek Kowalski.

PLANY
W nadchodzącym sezonie Maciek chce skupić się na startach triathlonowych. Główny cel, to podobnie jak u Roberta Dziobiaka, IRONMAN 70.3 w Gdyni. Wcześniej w ramach przygotowań starty w Piasecznie, Sierakowie, Brodnicy i Nieporęcie. Ponad rok temu żona Agata wciągnęła Maćka do biegania, teraz on wciąga żonę do triathlonu. Na zakończenie sezonu planują razem wystartować w Mrągowie.
 
KRZYSZTOF PILARCZYK – rocznik 1983

POCZĄTKI
Tu początek był raczej stereotypowy. Na jednym ze spotkań ze znajomymi ktoś zasugerował, że Krzysztofa ostatnio wyraźnie przybyło i że waży pewnie ponad 100 kg. Krzysiek potraktował to jako „zniewagę”, był zapoz1kład, było publiczne ważenie i wynik na wadze… 108 kg. Dało mi to dużo do myślenia. Uświadomiłem sobie, że nie tak powinien wyglądać 27-letni człowiek, mierzący 180 cm. Dodatkowo zrobiłem sobie badania i okazało się, że poziom cholesterolu trzykrotnie przekracza normę. Postanowiłem coś z tym zrobić.
Zaczęło się od ćwiczeń na siłowni. Po czterech miesiącach, mimo że efekty były widoczne, przerzucanie ciężarów znudziło Krzysztofa i zaczął szukać czegoś innego. I tu znowu było typowo. W internecie zobaczył film z Mistrzostw Świata IRONMAN na Hawajach i postanowił zostać triathlonistą. Pomyślałem, że to fajna sprawa. Trzy sporty, więc nie da się tym szybko znudzić. Wymaga gigantycznego wysiłku, więc i mozolnych przygotowań. Podobało mi się, że triathlon wtedy nie był jeszcze tak popularny, a treningi tych trzech dyscyplin mogły pozytywnie wpłynąć na mój stan zdrowia.
Jak pomyślał, tak też zrobił. Znalazł kontakt do Warszawskiego Towarzystwa Triathlonu (TRINERGY jeszcze wtedy nie było), wysłał maila i trafił na trenera Kubę Bieleckiego. Pojawił się na najbliższym spotkaniu WTT i wsiąkł w triathlonowe towarzystwo.

TRENINGI
Był marzec 2013 r. Zdecydowałem się na współpracę z trenerem, bo znałem siebie. Wiedziałem, że muszę mieć „bat”, bo inaczej zabraknie mi mobilizacji. A po drugie moje pływanie było na tyle słabe, że ktoś musiał zająć się mną od pierwszych treningów na basenie. Wcześniej byłem przekonany, że umiem pływać i nawet perspektywa przepłynięcia kilku długości basenu nie przerażała mnie, ale po pierwszych zajęciach z trenerem okazało się, że moje pojęcie „umieć pływać” nie bardzo przystaje do rzeczywistości. Zresztą te treningi były na początku trochę frustrujące, bo cała masa mozolnych ćwiczeń nad techniką uświadamiała mi, jak dużo pracy przede mną, a efektów nie było widać. Te pojawiły się dopiero po jakimś czasie.
Trening kolarski też był dla Krzysztofa całkowitą nowością. Pierwszy raz usiadł na rowerze szosowym, a jedyne wcześniejsze doświadczenia rowerowe to były wyjazdy ze znajomymi na ognisko za miasto w czasach licealnych. Zanim zacząłem treningi kolarskie, maksymalny jednorazowy dystans, jaki w życiu przejechałem na rowerze, to było ok. 30 km.
Teraz Krzysztof trenuje 10-12 godzin tygodniowo. Jeden trening rano, drugi wieczorem, a dłuższe jednostki zwykle wykonuje w weekend, bo oprócz triathlonu oczywiście pracuje - przynajmniej 8 godzin dziennie i wszystko jeszcze godzi z życiem prywatnym. Moja „druga połowa” już się przyzwyczaiła, że nasze plany muszą uwzględniać treningi, a na każdy wspólny wyjazd jedzie w bagażniku, albo rower, albo strój biegowy, czy sprzęt na basen. Robię, co mogę, żeby przekonać ją do triathlonu, ale na razie bezskutecznie. Chociaż mam nadzieję, że tylko na razie.
Krzysztof podkreśla, że triathlon poza zmianą stylu życia i utratą wagi, nauczył go samodyscypliny, umiejętności rzetelnego planowania czasu oraz rozłożenia priorytetów. Co ciekawe zauważył, że to przekłada się też bardzo pozytywnie na jego pracę zawodową i funkcjonowanie w środowisku biznesowym.

PIERWSZE STARTY
Po trzech miesiącach treningów z Kubą Bieleckim przyszedł czas na pierwszy start. Wybór padł na Triathlon Sieraków i dystans 1/4 IM. Bardzo miło wspominam ten debiut. Dzień wcześniej kibicowałem na trasie dłuższego dystansu, więc jeszcze dodatkowo „się nakręciłem”. Pamiętam, że temperatura wody wtedy w Sierakowie bardzo skutecznie mnie ostudziła już na starcie, a później wszystko działo się już bardzo szybko. Mimo że na trasie byłem prawie trzy godziny, miałem wrażenie zawrotnego tempa. Ledwo wszedłem do wody, już musiałem wychodzić i wsiadać na moją szosówkę, a za chwilę była meta biegu. Po tym starcie wiedziałem, że triathlon to nie jest żadna fanaberia, tylko to, co chcę robić.
„Ćwiartka” w Sierakowie okazała się wyzwaniem, ale niezbyt wielkim. Krzysiek stwierdził, że za dwa miesiące chce zostać ”pół-ironmanem”. Pojechał zmierzyć się z tym dystansem w Poznaniu. Czas nie był dla mnie ważny, chciałem tylko wtedy sprawdzić, jak to jest. Okazało się, że zegar na mecie pokazał 6h22’. Do Poznania Krzysiek wrócił po roku. Miał już za sobą cały cykl treningowy i plan minimum – złamać 6h. Powiedziałem sobie, że jak tego nie zrobię, to nie wracam ze wstydu do domu.  Ale już na etapie kolarskim wiedziałem, że jest dobrze i zacząłem liczyć, jak bardzo mogę złamać te 6h. Ostatecznie udało się o ponad pół godziny (5:29:08). To było ponad 50 minut lepiej niż rok wcześniej.
 
P6013764

PLANY
W tym roku Krzysiek chce kolejny raz popoprawiać swoje życiówki na wszystkich dystansach. Głównym startem na być 1/2 IM na Challenge Poznań, ale być może wybierze się też na „połówkę” do Budapesztu. W Poznaniu chce powalczyć o złamanie 5 h, choć zdaje sobie sprawę, że progres nie będzie już taki, jak w poprzednim roku. Przygotowania do sezonu przebiegają zgodnie z planem, a nawet lepiej. Gdy wieczorem wychodzę na trening w deszczu i wietrze, to pierwszą myślą, jaka przychodzi mi do głowy, jest żeby odpuścić i wrócić do domu. Jednak wiem, że 5h w „połówce” nie łamie się na zawodach, tylko w czasie ciężkich treningów i takie przeciwności trzeba pokonywać. Myśli też o starcie w maratonie na zakończenie sezonu. Nie byłby to jego maratoński debiut, bo w 2012 r. założył się, że maraton przebiegnie i zrobił to. Wspomina ten epizod niechętnie i raczej ku przestrodze dla innych. Pobiegłem wtedy ważąc dużo za dużo i zupełnie bez przygotowania. Potruchtałem może wcześniej kilka razy. Na mecie byłem po ponad 4,5h, ale przez kilka następnych dni nie mogłem wstać z łóżka. Dopiero później uświadomiłem sobie, że to była po prostu głupota i mogło się skończyć zdecydowanie gorzej niż bólem nóg. Jeżeli wystartuję w tym roku, to z pełnym przekonaniem, że jestem do tego przygotowany.

OKIEM TRENERA
Krzysiek jest takim zawodnikiem, który nie dyskutuje z decyzjami trenera. Plan treningowy  wykonuje bez dyskusji i zbędnych pytań, co w połączeniu z jego dużą ambicją przynosi bardzo dobre rezultaty.  Wystarczyło, że przepracował pełny rok treningowy i widać było ogromny progres. To bardzo dobrze rokuje na nadchodzący sezon. A poza tym, to jest bardzo pozytywny człowiek – mówi o swoim podopiecznym trener Kuba Bielecki.
 
page

Nasi partnerzy